- Czy to się dzieje naprawdę? - pytałam siebie w myślach. Miałam brązowy medal igrzysk olimpijskich w wieku 20 lat. To uczucie, kiedy stoisz na podium, widzisz polskie flagi i słyszysz jak ludzie wołają twoje imię było bezcenne. Jeszcze do niedawna pytałam sama siebie: Czy to ma sens? Codzienne wystawianie o świcie na treningi, przebywanie tak długo poza domem. - Czy właśnie tego chcę? Harowania całymi godzinami na treningach, przebywania na -20/30 stopniowym mrozie, starania się ze wszystkich sił, kiedy inni się z ciebie śmieją, że przy Norweżkach mogę być tylko ładnym tłem dla nich.
Teraz, stojąc na podium z medalem na szyi odpowiedziałam sobie na te wszystkie pytania. - Tak, to ma sens. Tak, chcę właśnie tego, ponieważ kocham to robić. Może i po treningu jestem ledwie żywa, ale satysfakcja, jaka płynęła z faktu, że dzięki temu jestem jeszcze lepsza, była bezcenna.
Zeszłam z wielkiego pudła, musiałam jeszcze trochę popozować z medalem i trochę nim poszpanować :) Ha! Niech mi zazdroszczą. Tyle lat byłam grzeczna i pokorna, że przecież raz można się pochwalić zdobyczą, na którą, no do jasnej cholerci, przecież sobie zapracowałam.
Poszłam za kulisy, gdzie wypadało mi udzielić kilku wywiadów. Nie przeszkadzało mi to. Tego dnia byłam szczęśliwa i po części spełniona.
- Alu, podaj główny powód, czemu ten medal tak ci się podoba. - poprosił redaktor.
- Myślę, że to fakt, że pasuje mi do butów. - zaśmiałam się
Potem mogłam wrócić do hotelu. Spojżałam na telefon. Sporo było
sms-ów z gratulacjami. Od rodziny, przyjaciół, kolegów, znajomych, byłych trenerów i wielu bardzo innych osób. Nawet była wiadomość od trenera! Pfff, co tam, żadnych gratulacji, tylko informacja, że w nagrodę mogę nie iść na poranny trening-juhu!!!
Po tak długim i obfitującym w wydarzenia dniu, zasłużenie poszłam pod prysznic, a potem już tylko spać.
Gdy wstałam, spojżałam na zegarek. Była 6:30. Poszłam się szybko ubrać itd. Gdy siadłam z powrotem, na moje ( już pościelone) łóżko, stwierdziłam, że nie mam co robić. Więc co zrobiłam? - Mądra ja, poszłam na poranny trening. Tak, tak nie przewidzieliście się. Poszłam właśnie na ten trening, który wczoraj, łaskawie, darował mi trener.
Mężczyzna ździwił się, że pszyszłam no i muszę się Wam pochwalić.
- Widziałam, że był ze mnie dumny :D Przebrałam się w kombinezon
i zaczęłam standardowy trening: rozgrzewka, łyżwa, klasyk.
Po nim trener musiał jak zwykle omówić jeszcze sprawy organizacyjne.
Okazało się, że w sobotniej sztafecie pobiegną wszystkie, oprócz mnie. Fajnie! Pierwszy raz będę mogła oglądać moje koleżanki w akcji, z trybun. I za to, że byłyśmy grzeczne, trener powiedział, że odpuści nam ten popołudniowy trening. Czas wolny tylko dla nas!
Stałam na starcie biegu na 10km klasykiem. Nie czułam, że dziś jest mój dobry dzień. Wystartowałam. Był to bieg indywidualny, więc biegłam całą trasę sama. Na metę wbiegłam z całkiem niezłym czasem, bo obięłam prowadzenie. Jak potem się okazało, zawody ukończyłam na 13 miejscu. Całkiem nieźle, ale już nie byłam zainteresowana moim wynikiem, tylko wynikiem Justyny, która była pierwsza! Ze złamaną nogą, wygrać z taką przewagą. Ona jest niesamowita. W namiocie razem płakałyśmy ze szczęścia. Oby więcej takich łez w Soczi!
****************
Przepraszam, że taki krótki, ale skończyły mi się ferie, no i trochę nie mam czasu. W następnym roździale dojdzie do pocałunku, ale na razie nie będzie nowego związku. Może pobawicie się w zgadywanki i pozgadujecie, jakie osoby będą przyczyną całego zamieszania? Piszcie swoje typy w komentarzach. A propo nich. Naprawdę bardzo proszę o komentarze, bo to byłoby dla mnie coś świetnego. Zapraszam też do głosowania w ankiecie i do następnego!